Bardzo żałuję, że nie mogłem tego powiedzieć Witkowi osobiście, więc niech te parę słów będzie moim, i naszym wspólnym, wyrazem wdzięczności i hołdu dla wspaniałego trenera i człowieka. Moim wspomnieniu o Panu Witku, trenerze Ruzikowskim, Witku… Sięgam pamięcią daleko, do początków lat sześćdziesiątych… I widzę małego chłopca, którego mama, była pływaczka KSZO Ostrowiec i AZS Wrocław, przyprowadziła na pierwszy trening do Witolda Ruzikowskiego. On opalony, wysportowany, muskularny – wydawał mi się herosem z antycznych cokołów… Pomyślałem, ja mały chłopak, że chciałbym tak wyglądać i tak pływać jak on… Pamiętam pierwsze treningi na starym, przedwojennym basenie przy Lubomelskiej, zimną zieloną wodę i pana trenera ze stoperem na brzegu, czasem w ortalionowej kurtce przeciwdeszczowej, gdy dokładał mi kolejną długość basenu…
Basen przy Lubomelskiej… To były lata, gdy w Lublinie nie było pływalni z prawdziwego zdarzenia, pływacy jeździli na treningi do Świdnika, Kraśnika, zimą do Ostrowca Świętokrzyskiego. Pływacy Lublinianki zimą dzielili z ciężarowcami siłownię w piwnicy na Wieniawie. Treningi w deszczu, często w chłodzie, z byle jakimi szatniami… Witold Ruzikowski, Stefan Kalwasiński, Konrad Wójcik, Kazimierz Wierciński… Heroiczny czas lubelskiego pływania. Takie były początki zawodniczej i trenerskiej drogi Witka Ruzikowskiego, na której z czasem pojawiły się sukcesy Janka Mioduchowskiego, Joasi Pizoń, Julity Gębki, Tomka Wolskiego, medale mistrzostw Europy i kraju, rekordy Polski, z czasem funkcja trenera kadry narodowej. Przy tym wszystkim znajdował czas na pracę społeczną, był przecież organizatorem indywidualnego nauczania dla swoich podopiecznych, inicjatorem tworzenia pływackich klas sportowych w szkołach podstawowych i średnich, organizował bezpłatną naukę pływania dla dzieci.
Wspominając dziś postać Witka i tamte czasy myślę sobie, że był skazany na Lublin, na sport, na to kim był i jakim był człowiekiem. Przecież ojciec sportowiec, piłkarz Lublinianki, oficer Armii Krajowej, zamordowany w Oświęcimiu, mama nauczycielka lubelskich szkół, przecież bracia sportowcy… Zatem geny, sport, Lublin… Studia na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, kursy trenerskie, zbieranie doświadczeń, uprawnienia trenera klasy mistrzowskiej, kadra narodowa… A na początku stary, brudny basen przy Lubomelskiej…
Wybrał sobie dyscyplinę trudną, nie tak wtedy popularną, wymagającą wielu godzin pracy, żmudnych, monotonnych treningów. Nie był Witold Ruzikowski sportowym technokratą, obłożonym wydrukami komputerowymi, otoczonym, jak dziś, sztabem szkoleniowym. Jego warsztatem była wiedza wyniesiona ze studiów, ale też zbieranie doświadczeń i nowinek, intuicja, cierpliwość, wiara w talent i możliwości podopiecznych. Wielka pracowitość. I własny przykład. Był przecież jako trener czynnym zawodnikiem: czołowym lubelskim pływakiem, wielokrotnym mistrzem okręgu, świetnym żabkarzem. To był trener – wychowawca i przyjaciel młodzieży, z którą pracował. Ciepły, życzliwy, wymagający, ale i wyrozumiały. Człowiek wielkiej kultury osobistej. Dobry człowiek, w tym niemodnym, przedwojennym znaczeniu.
Związał swe sportowe losy początkowo ze Spójnią Lublin, a następnie z Lublinianką, jak jego ojciec. WKS Lublinianka – to było wtedy coś więcej niż klub sportowy: tabele sekcje, medale, wygrane, rekordy suche dane, jak w ostatnio wydanej historii klubu. To byli ludzie, którzy tworzyli klimat sportowej Wieniawy, jego więź ze społeczeństwem Lublina. Sportowcy, działacze, trenerzy Lublinianki – to była niemal rodzina, wspierająca się, kibicująca sobie wzajemnie, ciesząca się wspólnymi sukcesami. I trenerzy, wspaniali wychowawcy młodzieży, dla których nie liczyły się jedynie bramki, punkty i rekordy, ale też nauka i życiowe losy podopiecznych. Legendarni trenerzy, tacy jak: Drozakiewicz, Szorc, Kowalczyk, Bombolewski, Cegliński, Dworakowski, Dzierżak, Jaźwierski, Dobrzyński… Fachowcy i społecznicy, przyjaciele młodych zawodników… Pracowali w trudnych latach PRL-owskiej biedy, nie zawsze należycie opłacani, borykający się z brakiem sprzętu, w marnych często warunkach do treningu. A przecież parli do przodu i odnosili sukcesy… To oni tworzyli ducha tego klubu, jego wyniki i sympatię mieszkańców Lublina. Witold Ruzikowski ma w tej zapomnianej galerii zasłużonych swoje wybitne miejsce…
Ma też specjalne miejsce w moim sercu. Był dla mnie wzorem trenera i człowieka, okazując jako zawodnikowi mnóstwo cierpliwości, ciesząc się z moich małych sukcesów, wspierając po nieudanych startach. Był wielkim autorytetem i dla mnie i dla moich kolegów pływaków, tych starszych i tych młodszych. Był też ogromnie ceniony przez mojego Ojca, wieloletniego szefa klubu, który zawsze był bardzo dumny z sukcesów pływaków. Z częstych rozmów z Ojcem wiem, Witku, jakim darzył Cię szacunkiem i sympatią, choć nie zawsze pewnie potrafił i mógł Ci ją w pełni okazać… Może teraz będziecie mieli więcej czasu na rozmowy…
Żegnają Cię dziś Witku przyjaciele, koledzy, wychowankowie, miłośnicy pływania. Coraz mniej nas tu, w Twoim Lublinie, coraz więcej tam, na niebieskich halach i pływalniach… Drogę do niebieskiej, sportowej braci masz prostą i jasną, bo oświetliłeś ją sobie dobrym życiem, prawym i pracowitym… Idź w pokoju…